Ucieszyłem się na to spotkanie, choć aura nie była bardzo nam łaskawa. Pochmurny, chłodny, wrześniowy dzień - tuż po załamaniu przepięknej, letniej aury, która tego roku trwała wyjątkowo długo. Na spotkanie pan Jerzy wybrał cukiernię blisko centrum Swoszowic. Znamy Maestro z charyzmatycznej osobowości i bezpośredniego stylu bycia, co zjednało mu przez te kilkanaście lat rzesze fanów. Stał się wręcz naszym wielickim "celebrytą". Co krok jest przez kogoś rozpoznawany. Mieliśmy okazję tego doświadczyć także podczas tego wywiadu. Ale do rzeczy. Nagrałem, jak się okazało 2,5 godziny materiału, a poruszyliśmy zaledwie czubek góry lodowej. Pan Jerzy jest niezwykle czarującym i wdzięcznym rozmówcą. Wywiad przebiegł wyjątkowo lekko i przyjemnie, a czas uleciał zupełnie niepostrzeżenie. Nie pozostaje nic innego jak zrobić z tego nagrania serial w odcinkach. Kto jest w stanie wysłuchać dwu i pół godzinnej rozmowy (nawet z samym Maestro) w jednym ciągu? Przedstawiam odcinek pierwszy, sezon I.
Jakie tematy poruszyliśmy w naszej rozmowie? Oto skrót:
Swoszowice
cukiernia Cora
25 wrzesień 2018
persony:
Jerzy Sobeńko
Artur Reich
Co do samej transkrypcji - kilka słów wyjaśnienia. Temperament pana Jerzego objawia się wręcz w każdym słowie. Jego naturalny, dynamiczny, wręcz “szalony” sposób mówienia spowodował, że niniejsza transkrypcja okazała się zadaniem bardzo trudnym. Starałem się maksymalnie zachować ducha oryginalnej rozmowy, ale z konieczności zapis słowny nie nadąża za meandrami wypowiedzi Maestro i z konieczności nie jest wiernym odbiciem żywiołu jakim jest rozmowa z panem Jerzym. Za wszelkie ewentualne przekłamania w stosunku do tego co pan Jerzy powiedział, bądź miał na myśli - odpowiedzialny jestem tylko i wyłącznie ja - prowadzący wywiad oraz wykonawca transkrypcji. Każdy, kto zechce wysłuchać naszej rozmowy w formie dźwiękowej, może porównać jej przebieg z zapisem z transkrypcji. Rozmawiamy po prostu potocznym językiem, bez silenia się na “literackość”, co puryści językowi muszą nam wybaczyć. Teraz publikuję pierwszą część naszej rozmowy. Pod koniec tej transkrypcji możecie przeczytać zapowiedź tematów poruszonych w drugiej części naszej rozmowy.
Artur Reich: Panie Jureczku, bardzo się cieszę, że przyjął Pan moje zaproszenie, ponieważ śledzę Pana poczynania na wielkiej scenie naszej krakowsko-wielickiej i na festiwalu od wielu lat i jest pan takim "celebrytą" w pozytywnym tego słowa znaczeniu w naszym środowisku wielickim, ponieważ kojarzony jest pan z najfajniejszymi przeżyciami muzycznymi. Od wielu lat nie było czegoś takiego jak na początku „Popołudnia ze Straussem” a później Summer Music Festival. Zawsze Wieliczka jakoś była na jakiś peryferiach wielkiego Krakowa a to spowodowało, że Wieliczka bardzo urosła i jest to Pańska zasługa w ogromnej mierze, ponieważ pociągnął pan orkiestrę i festiwal w ogromnej mierze i teraz jest to już tradycja. Właściwie to już stała się świecka tradycja miasta Wieliczki i wrósł Pan w Wieliczkę. A jest pan krakowianinem i czuje się pan krakowianinem.
Jerzy Sobeńko: Właśnie i to jest dla mnie taka specyficzna sytuacja, ponieważ mieszkam w Krakowie a sercem mieszkam w Wieliczce. Aczkolwiek ta moja lokalizacja w Krakowie - czyli Swoszowice jest tak blisko Wieliczki że można powiedzieć że łatwiej mi przyjechać ze Swoszowic do Wieliczki niż ze Swoszowic do Rynku [Kraków]. Zajmie mi to parę chwil i jestem już na miejscu. Natomiast do centrum zanim zajadę, to pół godziny co najmniej minie, bo wiadomo korki, światła i takie inne przeszkody, które to uniemożliwiają. Niemniej jednak muszę powiedzieć, że z Wieliczką związany jestem 25 lat. 25 lat. Był rok 1994 - to jeszcze zeszły wiek - w którym odbył się pierwszy koncert Popołudnia ze Straussem. W tym roku mamy 25 rok sezon Popołudnia ze Straussem. Jak się popatrzy w lustro jak się patrzy w lustro to jest nie wierzę, że to możliwe, żeby to tyle czasu minęło i żeby to jakoś tak gładko przeszło 25 lat No nie wiem można powiedzieć ćwierć wieku to jest dosyć dużo. To jest to żywot niejednego dorosłego już człowieka. Niemniej jednak wydaje się, że to tak lada moment, ta chwila – było, było i muszę powiedzieć, że oczywiście cieszę się za te słowa, które Pan powiedział, bo trzeba powiedzieć, że Wieliczka przez te 25 lat bardzo się zmieniła ze strony czysto takiej, tego co widzimy na zewnątrz - czyli budynki, nowe budynki, nowe drogi, kanalizacja która utrudniała (jej brak) przez długi czas mieszkańcem Wieliczki poruszanie się (bo to niezbędne) - aż po to życie kulturalne, które dawniej... CKiT czyli Centrum Kultury i Turystyki był jedną, skromną instytucją.
Artur Reich: Faktycznie nie było Wieliczce Kultury tak naprawdę przez duże „k”
Jerzy Sobeńko: A dzisiaj po prostu się dużo dzieje. A trzeba sobie powiedzieć, że konkurencja Krakowa jest tak gigantyczna, że tutaj naprawdę ciężko, ciężko stworzyć coś, co by ludzi przytrzymywało tutaj w Wieliczce. Tym bardziej, że do Krakowa ktoś wsiada i za 25 minut jest w Krakowie. Pociągi dzisiaj kursują, autobusy kursują. W zasadzie można powiedzieć, że w sensie w sensie lokalizacji Wieliczka jest jakby częścią Krakowa. Ale co mnie strasznie cieszy, że nie dała się wtopić w Kraków. Byłaby jakąś tam peryferyjną dzielnicą, wiadomo gdzieś na uboczu. Oczywiście Kopalnia - Kraków korzystał z tego, bo wiadomo, że duże miasto zawsze potrafi wyssać z mniejszego wszystkie dobre, jakieś tam zasoby czy jakieś możliwości. A Wieliczka będąc powiatem – to jest fantastyczniejsze – po prostu zyskuje swoją, jakąś taką, mocną tożsamość. I co mnie jeszcze zawsze bardzo cieszy, że dzięki tym nowym władzom – no trudno powiedzieć nowym, prawda, bo pan Burmistrz już 12 lat panuje tutaj w Wieliczce – Wieliczka zmieniła się w sensie takim, że ma szansę zaoferowania turystom nie tylko Kopalnię. Nie tylko Kopalnię. Ponieważ bardzo często okazuje się, że ludzie przyjeżdżali do Wieliczki nie wiedząc o tym, że obok tej Kopalni jest takie piękne miasto. To jest naprawdę niesamowite. Raz przyjechał do nas w ramach Festiwalu [Summer Music Festival Wieliczka], przyjechała do nas, na wizję lokalną, przyjechała ekipa techniczna z Teatru Muzycznego w Gliwicach i pan dyrektor - szef – kierownik tej ekipy technicznej – powiedział „wiecie co ile razy byłem w tej Wieliczce, wiele rzeczy robię tu w Wieliczce, tam na dole, ale nigdy w życiu nie wiedziałem, że jest to jest takie fajne miasto. Bo zawsze przejeżdżaliśmy samochodem pod Kopalnię, szliśmy do Kopalni, wychodziliśmy z kopalni - samochód i odjeżdżaliśmy. A ponieważ lokalizacja Kopalni – Kopalnia jest tak zlokalizowana, że jest przy samym wjeździe do Wieliczki. Bo gdyby była z drugiej strony Wieliczki - trzeba było by przejechać przez Wieliczkę. Ludzie by coś wiedzieli. Przyjeżdżają, Wieliczka się jeszcze nie zaczęła - Kopalnia – wsiadają, wysiadają. A turyści - tym bardziej że przyjeżdżają autobusami - z autobusu wychodzą do szybu Daniłowicza, zjeżdżają, wyjeżdżają, jadą sobie gdzieś dalej do Krakowa, czy do Oświęcimia - a tymczasem poprzez to, że został został zrekonstruowany ten Szyb Regis - część ludzi wysiada z tamtej strony, wychodzi, przechodzą przez całe miasto. Widzą pięknie odnowiony Rynek, piękny park Jana Pawła II, to jest normalnie po prostu cudo. Naprawdę jak się w takie ciepłe popołudnie człowiek przyjdzie i zobaczy to normalnie jest to po prostu, jest faktycznie przepiękne. No można porównać do pięknych miast włoskich czy hiszpańskich - naprawdę. Tym bardziej, że mamy tutaj, że Wieliczka jest na terenie pofałdowanym, to nie jest płaskie, tutaj widać budynki, wyżej, niżej. Tak że urozmaicony jest bardzo. Bardzo się cieszę, że jakoś tak Wieliczka mnie tak przytuliła, jak bym powiedział – i artystycznie i czysto emocjonalnie.
Artur Reich: Czyli te 25 lat to właściwie wrósł pan już w [pamięć] wielu ludzi, którzy słuchają muzyki Straussa i orkiestry Obligato i pana dyrygentury, artystycznych różnych pomysłów i wyczynów - i kojarzy Pana jako wieliczanina, no bo Towarzystwo Straussowskie to Wieliczka…
Jerzy Sobeńko: No właśnie - potem kolejnym krokiem było powstanie Towarzystwa Straussowskiego. I jest to bardzo interesująca historia z tym towarzystwem, ponieważ oczywiście - Strauss sobie to był Wiedeń. Strauss nigdy nie przyjechał do Krakowa. Nigdy nie był w Krakowie. Najbliżej Krakowa Strauss był w Mysłowicach. Strauss bywał w Warszawie, oczywiście we Wrocławiu. To były tereny. Natomiast do Krakowa nigdy nie zawitał. Niemniej jednak Kraków jest teraz bardzo mocno związany z dynastią Straussów ponieważ…
Warto rozmawiać - zwłaszcza z ludźmi, którzy mają coś do powiedzenia. Do nich należy Maestro Jerzy Sobeńko. Posłuchajcie.
Artur Reich: Galicja, Franciszek Józef, cesarsko-królewskie klimaty…
Jerzy Sobeńko: Tutaj jest takie coś ale chodzi o personalne związki Krakowa z rodziną Straussów, ponieważ to właśnie jest interesujące - to jest temat, który wydaje mi się, że ludzi próbowałem tym zainteresować, telewizję. Na razie chyba jeszcze nie jesteśmy na tym etapie, żeby się tym zainteresować. Inaczej - zaczynając od początku…
Artur Reich: Ale to ciekawa historia…
Jerzy Sobeńko: Historia jest po prostu rewelacyjna
Artur Reich: Dlatego, że panie Jureczku - zanim pan powie o tych Straussach - skąd u pana jako muzyka, taki kierunek, zainteresowanie właśnie Straussami i tego rodzaju muzyką? No bo wiek XXI mamy a tutaj pan cofa zegar do XIX [wieku]
Jerzy Sobeńko: Powiem tak - dzięki Bogu zaczęliśmy to w wieku XX. Jakby tak bliżej jest z XIX do XX niż do XXI. Może to oczywiście niewielka różnica ale jednak jest. Z czego to wynikło? Ja przez długi czas – można powiedzieć, całe swoje życie zawodowe – współpracowałem czy pracowałem Estradzie Krakowskiej. Była taka instytucja, która miała, która była na terenie całego województwa jedyną firmą artystyczną, która mogła organizować koncerty. W czasach komuny tak to było, że nie każdy sobie mógł zorganizować koncert. Nie można było założyć działalności gospodarczej. Nic. Wszystkie imprezy, jakiekolwiek imprezy artystyczne musiały się odbywać przy Estradzie Krakowskiej. To była jedyna instytucja którą którą rząd czy tam po prostu władze, po prostu namaściły na to, żeby organizowała koncerty. I ja przez wiele lat pracowałem ze Estradą jeżdżą po prostu z różnymi artystami po całej Polsce. Przede wszystkim po różnych województwach – małopolskie, czy tam krakowskie wtedy było, rzeszowskie, kieleckie. To był najbliższy region działania i tam w roku 1991 - oczywiście zmiany nastąpiły, wszystko się pozmieniało w sensie, w sensie takim - atmosfera się pojawiła nowa, nowy duch się pojawił. No i w 1991 roku Piwnica pod Baranami zrobiła taki wieczór na Rynku [Kraków]. To było chyba w czerwcu, że na czterech rogach Rynku postawiono cztery estrady i tam właśnie grana była muzyka wiedeńska. Muzyka był wiedeńska grana. Taki był wieczór wiedeński. No i ja grałem na jednym [rogu] - powstała taka orkiestra – przypadkowa wtedy. Nie było takich pomysłów, że tak powiem, żeby takie zespoły mogły funkcjonować i... z różnych muzyków powstały cztery zespoły. Ja byłem w jednym z tych zespołów. Wieczór się bardzo udał. To było bardzo fajne. Ponieważ miasto w tamtych czasach – to był rok 1991 ogłosiło taką akcję „Lato w mieście”… „Lato artystyczne” w Krakowie. I zastanawiano się nad różnymi propozycjami, co może być w ramach tego „Lata w mieście” i dyrektor Estrady zasugerował, że może by kontynuować, że tak się bardzo udał ten wieczór wiedeński - więc może by zrobić – Kraków, Wiedeń, Galicja – być może że takie koncerty by chwyciły. Wtedy po rozmowie z dyrektorem poszedłem i trzeba było znaleźć miejsce - bo decyzja zapadła - gdzie by tu takie coś mogło się odbyć. Nie było to wtedy proste - to były plenery, koncerty plenerowe dla dla publiczności, która sobie przechodziła. Tak jak to po prostu w Wiedniu były tak zwane „koncerty promenadowe” czyli artyści siedzieli a publiczność stała. Tak to było. No więc znalazłem takie piękne miejsce które mi się wydawało doskonałe i faktycznie sprawdziło się bardzo. Pod teatrem Miniatura czyli na tyłach Teatru Słowackiego. Na tyłach Teatru Słowackiego jest taki podest. To było w ogóle na Plantach. Tak, że publiczność idzie Plantami, mija Teatr Słowackiego, po prawej stronie jest takie naturalne podwyższenie. Jak mija się Teatr Miniatura - Teatr Miniatura który się mieści w dawnej elektrowni, bo tam dawniej była elektrownia dla Teatru. Bo teatr musiał mieć własne zasilanie. Potem zrobiono magazyn a później taki teatrzyk malutki i to jest taki ładny podest i tam właśnie odbył się pierwszy koncert w ramach „Lata artystycznego” w roku 91 – w którym już powstał nowy zespół - nie wiem czy on wtedy miał nazwę, nawet nie pamiętam, chyba nie mieliśmy wtedy nazwy – takie koncerty wiedeńskie. Tak jak to w Estradzie było - były zespoły różnego rodzaju. Najczęściej to były zespoły akompaniujące różnym solistom, różnym artystom. One nie miały jakby własnej osobowości artystycznej. Zbierane na gorąco ale z grupy współpracowników. Ponieważ Estrada miała grupę ludzi, która, która jakbym na stałe współpracowała. To tak to było. No i faktycznie i w tym 91 roku, po raz pierwszy przez dziewięć niedziel kolejnych... albo sobót – powiem szczerze, to mi uciekło - może to były soboty, trzeba byłoby sprawdzić. Odbyło się przez całe wakacje - lipiec i sierpień – dziewięć – a może to jednak były niedziele? Nie - to musiały być soboty, ponieważ potem było „Popołudnie ze Straussem” [Wieliczka] które było w niedzielę. Czyli to musiało być w sobotę. Przez całe wakacje tam graliśmy muzykę wiedeńską. Patrząc na to z dzisiejszego punktu widzenia było to bardzo biedne. Nie było nagłośnienia. Reklama była dobra bo Estrada miała reklamę. Natomiast sam koncert miał wymiar tak trochę... delikatnie graliśmy, akustycznie. No powiedzmy sobie skrzypce, wiolonczele nie są instrumentami, które zbudowano do grania plenerowego. W plenerze grały zawsze orkiestry dęte. Instrument, generalnie skrzypce - nie lubią wilgoci, nie lubią temperatur wysokich, nie lubią zmian. To są instrumenty, które stworzono do grania w zamkniętych pomieszczeniach. Salony, jakieś sale balowe – natomiast plener – jak powiedziałem – to są orkiestry dęte. No więc nie było nagłośnienia, to wszystko było jakieś takie w pierwszym roku - „biednawe”. Ale wtedy nie zauważałem tego, tej biedy. A dzisiaj wszystko to inaczej jakoś - wszystko co się pozmieniało. Było jak było. Były czasy takie jeszcze przełomowe. Estrada była instytucją, która oczywiście miała swój dorobek, swoje możliwości, ale jakoś tak to było, że dzisiaj wydaje mi się, że to było biednie – ale - te koncerty zyskały bardzo dobrą ocenę. Po zakończeniu tego „lata artystycznego” to było spotkanie w Urzędzie Miasta – podsumowanie. No i właśnie te „Popołudnia ze Straussem” zyskały obok koncertów Jana Oberbeka - wirtuoza gitary - uzyskały najwyższą ocenę. Wobec tego - „jak tak - no to przyszły, następny rok – to kontynuujemy” - wiadomo, to naturalna sprawa. Więc już w 92 roku który uważamy, za rok w którym orkiestra już powstała. Obligato - tak. To już było inaczej. To już było lepiej. To już było lepiej zorganizowane. Już się pojawiło nagłośnienie. Już okrzepliśmy troszeczkę, zobaczyliśmy co to jest. Wobec tego stworzyliśmy grupę ludzi, która faktycznie już jakby tak postanowiła współpracować ze sobą na stałe. Dobraliśmy ludzi - grupę muzyków, która po prostu można powiedzieć - prawie do dzisiaj funkcjonuje. Bo przez tych 25 lat niewiele się zmieniło. I w tym 92 roku, który ja osobiście uważam za rok rozpoczęcia działalności [Obligato] było wszystko zdecydowanie lepiej. Również były całe wakacje, było tych 9 koncertów. Bardzo się to podobało. Już zaczęło być tak po prostu. Ponieważ było nagłośnienie - ta muzyka docierała do ludzi, którzy byli tam koło dworca. Więc to wszystko, w tym samym miejscu, pod Teatrem. Więc to po prostu było zdecydowanie lepiej. Rozmach. Pojawił się rozwój. No i - to był 93 rok - znowu bardzo dobre, bardzo dobre oceny. W 93 roku miejsce zostało zmienione na równie piękne. To było na odcinku Plant pomiędzy ulicą Sławkowską a Floriańską. Tam jest taka fontanna. Naprzeciwko fontanny jest miejsce, gdzie była taka budka, w której można było kupić jakąś oranżadkę czy coś. To jest taki naturalny placyk. Na tym placyku, dosłownie mając po prawej czy po lewej stronie (w zależności po której stronie się stoi) - mieliśmy wspaniałą fontannę i łabędzie. Mniej więcej naprzeciwko budynku LOTu. Tam postawiono estradę. I tam przez kolejne dziewięć sobót w czasie wakacji, odbywały się koncerty. Tam już było rewelacyjnie. Tam jest dużo turystów od Barbakanu, czy szli tutaj Plantami. Tam były już tłumy ludzi. Odcinek między Teatrem a Pocztą jest taki jakby najbiedniejszy w sensie ilości ludzi, którzy który tam się pojawiają. Natomiast tu pomiędzy właśnie - idąc – Dworzec, Barbakan, Sławkowska i tam dalej, aż po Bagatelę, Filharmonię - to jest taki odcinek, który wydaje się najbardziej najbardziej taki uczęszczany przez różnych ludzi – turystów i nie tylko. Tak więc, było to fantastyczne. Poza tym, ludzie siedzieli na trawie, siedzieli na ławkach, duża przestrzeń - było po prostu poetycko. Estrada wtedy nie miała żadnych dachów. Ale sprzyjała nam rzeczywistość. Pogoda nam sprzyjała. Ani jednego koncertu nie było odwołanego. Takie to były fajne czasy. Tak że wtedy w tym 94 roku – trzeci, czwarty - to był tam na plantach koło LOTu, potem znowu wróciliśmy pod Teatr Słowackiego. Ale co było ważną rzeczą. W 93 roku na tym koncercie była na tym koncercie przypadkowo – bo to przeważnie jest przypadkowo – pracownica, osoba z Muzeum Żup Krakowskich w Wieliczce. Słyszała ten koncert i sobie pomyślała - „kurcze no może taka muzyka by jakoś w Wieliczce się spodobała” - ponieważ Muzeum Żup Krakowskich, jako instytucja Kultury, próbowała różnego rodzaju przedsięwzięć artystycznych. Ale tak na dłuższą metę to jakoś się nie sprawdzało tej Wieliczce. Nie sprawdzało się tej Wieliczce – no bo jakoś ciężko było ludzi ściągnąć na jakieś gatunki muzyki – określmy to - bardziej dla znawców. Dla większych znawców niż muzyka Straussów bo muzyka Straussa jest dla każdego. Każdy ją zna, tutaj nie ma bariery, że trzeba być melomanem. Każdy ją kocha – jeśli nawet nie kocha, to z przyjemnością posłucha, bo nic się nie dzieje. I w tym 94 roku właśnie, po raz pierwszy wystąpiliśmy w Wieliczce - 94 rok. To był pierwszy koncert w czerwcu. I już to zostało tak jak zostało i do dzisiaj trwa. Czyli 4 niedziele czerwca, lipca, sierpnia i września, zawsze o godzinie 16-ej. Stałość miejsca, stałość godziny, stałość daty - gwarantuje to, że ludzie nie muszą się pytać. Będzie nie będzie? Wiadomo, że jak przychodzi czerwiec, jak ktoś jest zainteresowany, ostatnia niedziela - czy to będzie data taka czy inna - data nie ma znaczenia, ponieważ liczy się w tym wypadku dzień i to jest fantastyczna sprawa, ponieważ powstała nowa świecka tradycja, używając słów klasyka. No i ten 94 rok był bardzo ważny, to był bardzo ważny, ponieważ...
Artur Reich: Czyli Kraków pan zamienił na Wieliczkę?
Jerzy Sobeńko: Nie. Ponieważ w Krakowie były sobotnie koncerty a Wieliczka była w niedzielę. Ale te dni się pokrywały dosyć krótko bo myślę, że potem miasto [Kraków] zmieniło już koncepcję. Zlikwidowało się to „Lato artystyczne”. To był czas zawirowań, zmieniały się władze. Tak że za chwileczkę - nie wiem w którym boku 96 czy 97 roku zagraliśmy ostatni koncert na Plantach. Bo potem - były już 4 koncerty w miesiącu, później były pieniądze na dwa koncerty aż w końcu to umarło śmiercią naturalną - w Krakowie. Wieliczka przejęła to, powiem tak, gdyby nie Wieliczka, gdyby nie ta wizyta tej pani Magdaleny Kopacz – bo to była pani Magdalena Kopacz, która, która nas ściągnęła do Wieliczki, gdyby nie życzliwość dyrektora Antoniego Jodłowskiego, do tego, żeby żeby to... to on dał jej dał po prostu wolną rękę - „jak sobie zorganizujesz to będzie”. Tak więc one tutaj razem z panią Basią Tworzydło we dwie wzięły się za robotę. No i faktycznie na początku - no jak to na początku – też było biednie. Na tym dziedzińcu rozstawiono tylko dywan. My siedzieliśmy na tym dywanie i tak to też bez nagłośnienia było. To tak jak każdy początek. Dzisiaj jak początek - musi być z wysokiej półki. Wtedy to jeszcze były czasy... bo inaczej to dziadostwo - już drugi raz nie przyjdę. A wtedy można było rosnąć. Tak jak z interesami jest. W tamtych czasach można było zacząć od drobiazgów. Stali na ulicy, sprzedawali a za parę lat już mieli duże interesy. Tak samo było i tutaj. Tak że ten rok 94 był znaczącym rokiem, ponieważ emocjonalnie przeprowadziliśmy się do Wieliczki. I oczywiście w Wieliczce pojawiały się problemy. Lata 90-te w czyli walka między Muzeum a Kopalnią. Kopalnia chciała odebrać Muzeum Zamek Żupny. Pięknie zamek Żupny został wyremontowany ze środków Ministerstwa Kultury. Jak tam było dziadostwo, tam wszystko było, jak to w dawnych czasach. Wszystkie ośrodki użyteczności publicznej w Wieliczce mieściły się w tym zamku. Można było porównać do zamku w Niepołomicach, gdzie też wszystko było – szkoły, izby porodowe i nikt się tym nie interesował. Ale jak wyremontowano - o to już była inna inna sytuacja. To już wtedy taki ładny obiekt zrobiony, prawda, który się podobał. No to Kopalnia chciała przejąć - były takie czasy w przeciągania liny. Muzeum chciało być muzeum a kopalnia chciała wchłonąć to Muzeum – co mi się dziwne wydawało ponieważ kopalnia - jest to zakład przemysłowy. Był wtedy zakład przemysłowy, bo był to chyba 97 rok. Produkcja jeszcze była. Natomiast Muzeum jest instytucją Kultury. Jeśli co, to raczej Muzeum powinno wchłonąć Kopalnię bo Kopalnia powinna być w Muzeum. A nie Kopalnia jako jako Kopalnia chciała. Inaczej mówiąc, tak mi się wydaje - inaczej myślą ludzie biznesu, ci którzy robią i kopią a inaczej myślą muzealnicy. Każdy ma swoje skrzywienie zawodowe. Ci patrzą tylko na jakieś zyski, pieniądze - no bo muszą. Tamci patrzą, żeby wszystko uratować, aż czasami absurdalnie. Ale być może dlatego to funkcjonuje jakoś, że te zabytki mamy. Dualizm pozostał. Przecież na noże szło. Była cała sesja Ministerstwa Kultury właśnie, która się odbyła w Zamku. Powiem szczerze - ja byłem wtedy trochę tak na uboczu. Na początku nie rozróżniałem co to jest Kopalnia, co to jest Muzeum. Bo dla większości ludzi to jest abstrakcja. Kopalnia i Muzeum to jest jedna całość. Jest ekspozycja na dole, Muzeum ma swoją ekspozycję - naprawdę przez długi czas nie rozpoznawałem tej różnicy między Kopalnią a Muzeum. Potem oczywiście im dłużej byłem tym bardziej ta sprawa mi się wyklarowała. Ale Muzeum i ta pani Magdalena Kopacz zrobiła to, że ludzie się zaczęli pojawiać. I to jeden koncert, drugi, trzeci, czwarty – się okazało już jest bardzo dobrze. Na drugi rok znowu powtórzyliśmy i tak to się rozwinęło. Potem ruszyła taka estradka, malutka, krzywa. Potem kupiono nową - bo Muzeum z natury swojej to nie jest instytucja koncertowa. To jest jakby dodatek, ta działalność kulturalna taka, taka szersza. Nie było prosto im kupić pewne rzeczy - no bo to jakby się nie mieściło się w ich profilu. Budowanie estrady, kupno estrady, to nie było proste. Ale jakoś w końcu kupili, zrobili nagłośnienie i jakoś to tak do dzisiaj funkcjonuje. Ludzie przychodzą, ludzie są. A - ponieważ na początku to był.. dzisiaj to tak mamy, że trzy koncerty mamy na dziedzińcu a czwarty mamy w kopalni, na dole. Ale na początku to było tak, że wszystkie koncerty były na dziedzińcu, a ten wrześniowy - ze względu na warunki klimatyczne - lub przeniesiony. Przenosili go tak gdzieś na 20-go, 18-go września - bo im później to każdy tydzień, wiadomo taka jest temperatura jak tutaj, i ludzie marzną, marzną, marzną. Wszyscy marzną - my marzniemy, instrumenty marzną, ludzie marzną. Wobec tego stwierdzono - ten czwarty przenosimy na dół do komory Długosza. Bo wtedy jest po prostu.. mamy po pierwsze piękne miejsce. Po drugie - przychodzą ludzie, widzą, że jest coś takiego - bo tej komory nie ma na trasie turystycznej. Człowiek nie może zobaczyć tej komory ot tak sam z siebie - bo jak zobaczy? Nie mieściła się w przebiegu trasy a po trzecie istnieje informacja w prasie - Komora Długosza. Oczywiście Alfonsa Długosza. Ja myślałem że to jest komora Jana Długosza. A to jest komora imienia Alfonsa Długosza czyli pierwszego dyrektora Muzeum Żup Krakowskich. To też się dowiedziałem dopiero po jakimś czasie. Jak myślałem komora Długosza - tak mi się naturalnie kojarzyło z naszym kronikarzem a nie z Muzeum, bo nawet nie wiedziałem o tym, że taki dyrektor był. Człowiek dopiero takie informacje czasem dopiero się uczy i się dowiaduje. Tak, że teraz się ustaliło – tak, że mamy trzy koncerty na wierzchu, znaczy na Zamku Żupnym i czwarty koncert jest w komorze Długosza.
od "Po;południa
ze Straussem"
do PTS
Artur Reich: To chyba jest pan dyrygentem który chyba najniżej pod poziomem morza dyryguje…
Jerzy Sobeńko: Zawsze mówiłem, że gramy koncerty na najniższym poziomie - minus 123 metry. Czy 125 metrów? 125 metrów. Gramy koncerty na najniższym poziomie. To jest taka gra słów w tym wypadku. Po prostu, w tym wypadku i teraz tak, bo to była historia nasza czyli pojawienie się, pojawienie się w Wieliczce.
Artur Reich: Jak się to wpisało w PTS - Polskie Towarzystwo Straussowskie?
Jerzy Sobeńko: Zdaje się jeszcze nie było Polskiego Towarzystwa Straussowskiego. Właśnie o to chodzi. Towarzystwa Straussowskiego nie było. Te koncerty Wieliczce i żeśmy w 96 roku w czerwcowym koncercie pojawiła się pani Elizabeth Strauss . Z dynastii Straussów – tak, żona ostatniego…
pani, która weszła do cukierni: Pan Sobeńko?
Jerzy Sobeńko: Taaak... rozpoznaje pana Jerzego i „gratuluje - wspaniała orkiestra”...
Jerzy Sobeńko: Lekko zmieniam temat – my, jako muzycy pracujemy – określmy to – w sektorze usług. Brzmi to po prostu... ale tak to jest, to sektor usług. Szewc robi buty. Piekarz wypieka. A my robimy koncerty. Produktem ostatecznym jest koncert, show - większy mniejszy prawda. Pracując w sektorze usług, to jak dobry szewc będzie miał klientów. Piekarz jak zrobi dobry chleb - ludzie będą kupować. Jak my zrobimy dobry produkt – koncert który się podobał, no to po prostu, to ludzie przyjdą drugi raz na koncert. Tak to po prostu jest.
Artur Reich: Te 25 lat świadczy o tym, o produkcie, który tworzycie razem z orkiestrą
Jerzy Sobeńko: Faktycznie ma to sens, ma to sens. Tak więc, wracając teraz do Towarzystwa. Jest Muzeum Żup Krakowskich. Pierwszy koncert 94, 95 – trzeci rok „Popołudnia ze Straussem”, w czerwcu pojawia się pani Elizabeth Strauss. Żona ostatniego muzyka z dynastii Straussów. Skąd się zjawiła? To jest bardzo skomplikowane. W Wieliczce na koncercie się pojawiła. Było to dla nas wielkie przeżycie, ponieważ oczywiście mieć na koncercie kogoś z dynastii Straussów - to jest szczególna sytuacja. Szczególna sytuacja. Na ten koncert był zaproszony też konsul austriacki. No bo to w sumie duże wydarzenie. W życiu kulturalnym Wieliczki bardzo duże. A skąd się to wzięło? Bo się okazuje - i teraz by trzeba było pójść – może zróbmy tak - wróćmy do życiorysu. Zacznijmy od życiorysu pani Elizabeth Strauss. Pani Elizabeth Strauss urodziła się w Krakowie. Z rodziny mieszanej polsko-austriackiej. Ojciec był Austriakiem, matka była Polką. Ponieważ to były to czasy Galicji, kiedy nie było granic. Mówimy o czasie przed pierwszą wojną - nie było Polski. Wszystko to było Austro-Węgry. Więc przyjechał tutaj taki jakiś Austriak z Wiednia. Przyjechał założyć jakiś interes - zdaje się że chyba elektryczny. Poznał dziewczynę – Polkę. Ożenił się. Ona była też obywatelką Austro-Węgier. W Austrii nie miało znaczenia kto był kim. Naprawdę. A ponieważ tam była forma jak to mówią niektórzy, że to Cesarstwo Austro-Węgierskie było takim protoplastą Unii Europejskiej. Tam było wiele narodów. Tygiel wszystkich narodów - od Chorwacji od południa Europy, poprzez Węgry, Czechy, Słowację, Polskę, część tej wschodniej Polski, część Ukraińców. Ludzie żyli ze sobą normalnie, w dobrej symbiozie. Nie było problemów żadnych. Nie było jakiś walk. Sam pamiętam, jak się kiedyś mówiło - „a za czasów Franciszka, to było bardzo dobrze”. Oczywiście starsi ludzie pamiętali te czasy, bo było fajnie, byli młodzi. Oczywiście. Bieda Galicyjska była też. W każdym razie ten Austriak Pontes się nazywał, przyjechał do Krakowa. Tutaj się ożenił i tutaj w trzydziestym, dwudziestym roku urodziła się córka z tego małżeństwa. A ponieważ czasy się zmieniły ale on tutaj został i przyszła Polska - on został na miejscu. Wrósł w to środowisko. Już został. Nie przenosił się do Austrii. Mieszkali w Polsce, byli Polakami. On był Austriakiem z pochodzenia. No i dziewczynka się urodziła. Nazywała się Elżbieta. No i chodziła do szkoły. Potem w 39 roku zdała maturę. Zdała na filologię polską. Przyszła wojna. Mieli tę szansę, że mieli to pochodzenie austriackie. Dlatego wyjechali do Austrii i tam pojechali do Wiednia. I w tym Wiedniu przeżyli całą wojnę i w 46 roku Elizabeth Strauss poszła do konserwatorium Wiedeńskiego ponieważ miała predyspozycje do śpiewania, więc chciała się podszkolić. Podszkolić to może złe sformułowanie, ale poszła do szkoły, żeby się szkolić w tej dziedzinie. I tam akompaniatorem, człowiekiem od muzyki był pan Edward Strauss. Edward Strauss to to był wnuk – koligacje rodzinne są tam skomplikowane – był to wnuk Edwarda Straussa. Inaczej a mówiąc z dynastii tych najbardziej znanych Straussów - było trzech Straussów. Jan syn. Jego młodszy brat Józef Strauss i najmłodszy Edward. I oni wszyscy byli muzykami. Jan Strauss oczywiście był największą, najbardziej znaną postacią. Jego młodszy brat Józef prowadził orkiestrę też pisał. W momencie kiedy Jan Strauss zajął się już pisaniem operetek, nie miał już tej działalności takiej określony to koncertowej, koncertowo tanecznej. W tym momencie orkiestrą zajmował się Józef Strauss - ten młodszy brat. Kiedy młodszy brat umarł wcześniej - umarł - tak się złożyło niestety, że wcześniej, ma miał 40 parę lat. Orkiestrę przejął najmłodszy z tych braci Edward. I właśnie wnukiem tego Edwarda Straussa był Edward Strauss który miał imię właśnie po swoim dziadku. No i jak to bywa z młodymi ludźmi, no, poznali się, zakochali się, pobrali się i pani Elizabeth Pontes została panią Elizabeth Strauss. Ten jej mąż był ostatni muzykiem ponieważ ponieważ dyrygował orkiestrą, jeździł z koncertami muzyki Wiedeńskiej po całym świecie od Izraela po Amerykę. Nawet i w Polsce koncertował no bo był Straussem, prawdziwym rodowitym. Tutaj nie można nic powiedzieć. Pani Elisabeth była tylko żoną Edwarda Straussa. On też dosyć młodo umarł, bo tak się niestety dziwnie zdarzało w tej rodzinie, że, że umarł młodo. Ona stała się jedyną kontynuatorką myśli, działalności straussowskiej. Ponieważ Jan Strauss umarł bezpotomnie. Jego młodszy brat Józef miał jedną córkę, która też gdzieś zginęła (z córkami też jest zawsze inny problem, bo one wychodzą za mąż, zmieniają nazwisko i one tak trochę giną). Ten trzeci, najmłodszy brat miał dwóch synów – Józefa, Jana. I z tego Jana.. i synem tego Jana był właśnie Edward Strauss. W momencie jak on umarł nie było już potomków tych Straussów i to rodzina jakby wymarła. Więc ona [Elizabeth] była jedynym takim (nie będąc Straussem jako Straussem), niemniej jednak, no ona poniosła tą tradycję wiedeńską po świecie i jej syn Edward Strauss - doktor Edward Strauss. No to tak jest nieporęczne w tych rodzinach, że mnożą się te imiona – trzeba by oznaczać Edward I, Edward III. Jej syn jest w tej chwili takim kontynuatorem tej myśli Straussowskiej. Jest opiekunem Towarzystw Straussowskich na całym świecie. Jest to taka sieć światowa. Jest taka zasada... a to do tego dojdziemy, ważne, żeby powiedzieć skąd się to wzięło. A potem powiemy o ich działalności.
Artur Reich: czyli obecność tej Elizabeth Strauss…
Jerzy Sobeńko: była decydująca. Ona ma tutaj rodzinę. Elizabeth Strauss miała tutaj swojej siostry, kuzynki w Krakowie. Ona przyjeżdżała tutaj do Krakowa no i ponieważ jedna pani była z nią w bardzo dobrym, była też w kontakcie z Muzeum – to po prostu jak ona będzie tutaj w Krakowie to ta kobieta zaprosi ją na koncert. Zaprosili ją na koncert. Faktycznie, fantastycznie, pięknie było i po tym koncercie odbyło się w takie spotkanie, spotkanie tam u dyrektora. Kawka, ciasteczka. Konsul był , było jakoś tak elegancko – nabrało takiej rangi. I potem pani Elizabeth mówi tak: „fajnie, fajnie, ładnie gracie, prawda tutaj, tego, bo wszystko fajnie jest, ale wiecie no, może byście się jakoś tak sformalizowali, tą swoją działalność i założyli Towarzystwo Straussowskie?”. A dla nas to była abstrakcja. Nie wiedzieliśmy, nie znaliśmy tego. Ona powiedziała no bo wiecie, no wtedy to jest zupełnie inaczej. Działacie jako Towarzystwo. To wtedy mamy osobowość prawną. Jesteśmy w grupie – jakby w rodzinie takich miłośników muzyki Wiedeńskiej. I faktycznie za jej radą złożyliśmy papiery o rejestrację Towarzystwa. Tak, że w 97 roku, rok później - 1-go czerwca, odbył się koncert inaugurujący działalność Towarzystwa. Było to w teatrze Bagatela. Cała dyplomacja była krakowska. Wszyscy konsulowie – od amerykańskiego, francuskiego, niemieckiego i oczywiście austriackiego. Ponieważ było to pod patronatem austriackiego Konsulatu – nabrało rangi. To było fajne wydarzenie. Jeszcze czasy były jakieś takie inne. Jakoś to wszystko było takie prostsze. No dzisiaj to wszyscy są tacy znudzeni, bo już tak jest tyle dóbr, tyle różnych rzeczy, tyle propozycji. Wtedy jakoś tak było inaczej. Przed tym 97 odbyło się pierwsze spotkanie Towarzystwa i Towarzystwo od tego 97 roku to już 21 lat działa. Mamy formalnie, mamy ponad 600 członków. Może nawet i więcej. Wieliczka i Kraków. Część ludzi jest spoza Krakowa. Mamy tą łatwość pozyskiwania członków ponieważ na koncertach, czy po koncertach mamy szansę po prostu, że ludzie przychodzą i się pytają - czy można się zapisać do towarzystwa. Inne Towarzystwa nie mają takiego kontaktu z potencjalnymi ludźmi. Natomiast po koncercie ludzie tacy naładowani pozytywną energią. No to fajnie zapisujemy się. No i tak muszę powiedzieć, że organizowaliśmy (bo w tej chwili jakby mniej mamy czasu na to) wycieczki. Wycieczki do Wiednia. Odwiedzając spektakle operowe, różnego rodzaju teatry – Wiedeń, Praga, Lwów. Byliśmy na koncercie w tej wielkiej złotej sali w której koncert noworoczny się odbywa. Organizowaliśmy koncerty dla tych członków. Zajmował się w tym wiceprezes pan Heniu Uhryński. Naprawdę fajny facet. Doskonały organizator. To była jego sprawa. On się tym zajmował. On organizował z biurem podróży. Robiliśmy to najtaniej jak się da. Trwały te wycieczki 3 dni. Wyjeżdżaliśmy w piątek, w niedzielę żeśmy wracali. W sobotę był spektakl. Nie było to wygodne ale po prostu ludzie nie mieli pieniędzy. Spaliśmy – nie żeby jakoś tak źle ale to były czasy kiedy ludzie mieli mniejsze oczekiwania. Było to możliwe bo wycieczka kosztowała 300, 350 zł. I dzisiaj - no co zrobimy za 350 zł. Przejazd autobusu, dwa noclegi po drodze, zwiedzanie – to jest niemożliwe. Ale w tamtych czasach jakoś tak można było. Dyrektorzy biur podróży mają jakieś takie dziwne kontakty. Takie że jest w miarę tanio. Spaliśmy nie w Wiedniu ale pod Wiedniem, w Bratysławie. Ale to jest parę kilometrów i jesteśmy na miejscu. A jednak ceny tutaj mamy najniższe. Byliśmy w Wiedniu, byliśmy w Pradze. Później byliśmy we Lwowie. Gdzie jeszcze byliśmy? Do Wiednia pojechaliśmy parę razy bo naturalny sposób ciągnęło do Wiednia, bo to Towarzystwo Straussowskie. Trzy, cztery. Do Wiednia przeważnie jeździliśmy w grudniu. W grudniu to było w tym okresie, kiedy miasta są już tak świątecznie przybrane. To się podobało. Próbowaliśmy kiedyś zrobić wycieczkę w maju - też było pięknie ale nie było chętnych. Nie wiem dlaczego. Jakoś tak w maju.. natomiast w grudniu – zawsze trafiało. Przełom listopada i grudnia, sam początek grudnia i naprawdę było bardzo dużo ludzi. Tak, że Heniu Uhryński bardzo duże zasługi poniósł właśnie na polu tutaj rozwoju. Heniu Uhryński kiedyś był wiceburmistrzem Wieliczki. Była to taka postać Wieliczce bardzo dobrze znana i wiele rzeczy mógł załatwiać. Miał przyjaciół. Liczyli się z nim. Był wieliczaninem wrośniętym w Wieliczkę. I jeszcze przy okazji to było w czasach, lata 90-te, kiedy jeszcze nie było samorządu. Dopiero budowali samorząd. Ten samorząd się budował. Nie wiem, 95-y, szósty, gdzieś jakoś w tych latach jakoś dopiero powstawał powstawały te nowe zręby tej współczesnej organizacji. Był człowiekiem bardzo, bardzo sprawnym organizacyjnie w sensie urzędniczym. On miał to w sobie. On robi czasami na ostatnia chwilę ale zawsze zrobił. To jest to!
Artur Reich: Panie Jureczku opowieść się świetnie rozwija, ale kawa będzie mrożona za chwilę;-)…
Jerzy Sobeńko: Nie przeszkadza. Tak, że powiem panu, że Towarzystwo powoduje że jesteśmy bardzo mocni. I Towarzystwo i te koncerty powodują że, ludzie nas identyfikują z Wieliczką. Nie wieliczanie bo to jakby naturalne ale z Krakowa. Bo są relacje w Kronice Krakowskiej. Plakaty są wywieszone. Kraków jest oplakatowany tymi „Popołudniami ze Straussem”.
Artur Reich: To dzięki Panu, Towarzystwu Starussowskiemu, Obligato, Wieliczka zyskała taką tradycję artystyczno-koncertową, muzyczną. Bo tego nie było w Wieliczce.
Jerzy Sobeńko: Nie było, nie było. Tym bardziej, że czasy przychodziły takie, że trzeba było się jakoś identyfikować. Jak powiedziałem, ta Wieliczka będą pod Krakowem, no zawsze miała trudności. W tej chwili, myślę, że już wszyscy się przyzwyczaili. Tym bardziej, że do Wieliczki się przeprowadziło wielu Krakusów. Już tutaj żyją. Naprawdę – oferta kulturalna w Wieliczce jest naprawdę przyzwoita. Bardzo przyzwoita jak na takie miasto – jest to małe miasteczko, jakby na to nie patrzeć. Jest to małe miasteczko. A jednak ostatnio - biblioteka czy tam Mediateka. Byłem w niedzielę na tym koncercie. Doskonałe. Powstał jeszcze Kampus Wielicki. Tam też jest sala – taka na 300 osób. Powstało tu Solne Miasto, w którym można też zorganizować te koncerty w tej hali. I ta hala nie jest zła. Hala w sensie akustycznym. Była budowana z myślą, że też będą tam koncerty robione, jakieś działania artystyczne. No bo jakby największy jakby tego typu obiekt w Wieliczce. Naprawdę jest możliwości w Wieliczce w stosunku do tego co było lat temu 25. To jest zupełnie inne miasto. Inne miasto. Oczywiście brakuje jeszcze jednej rzeczy, co mówimy z Jolą brakuje tam jeszcze teatru. Śmiejemy się, ale przed wojną w XIX wieku, tutaj, był teatr w Wieliczce. Występowała Helena Modrzejewska – prawda, w Wieliczce. Helena Modrzejewska jeszcze przed wyjazdem do Ameryki. Było to na terenie mniej więcej obecnego Urzędu Miasta. Tam na Powstania Warszawskiego. Tam gdzie jest Urząd Miasta Wieliczki. Tam był teatr. Oczywiście był to teatr amatorski ale był. Był. W czasach kiedy Wieliczka była jeszcze większą odrobiną – pewne rzeczy się działy. Brakuje jeszcze takiej sali, która by umożliwiała wystawianie, realizację, drobnych nawet spektakli.
Artur Reich: No ale w CKiT, tam na górze, jest sala w której odbywają się takie mini koncerty,
Jerzy Sobeńko: Jest ale teatr ma pewne wymagania. Techniczne. Garderoby w pobliżu. Kurtyna. Kurtyna, z boku te kulisy. A jeszcze dobrze jakby były szanse, żeby dekoracje mogły zjeżdżać. Bo koncerty jest łatwo zorganizować. Nie ma potrzeby tej takiej infrastruktury. Natomiast teatr – oczywiście biedny teatr. Mały teatr to nie ma tego ale jakby miał, to byłoby lepiej. Bo jak nie mamy takich możliwości, to robimy takie jakie mamy możliwości. Niemniej jednak, no teatr by się też przydał. To by był duży, byłby to duży prestiż. Nawet amatorski, ale na takim wysokim poziomie amatorskim. Nie taki amatorski – taki „teatrzyk”. No nie wiem, no zobaczymy. No CKiT zaczął działać.
Artur Reich: CKiT zaczął działać bardzo prężnie przez ostatnie lata. Ja to też śledzę. Szacun ponieważ tam tyle ludzi ciekawych zapraszają, koncerty organizują, Rynek zaczął żyć. Panie Jurku - Rynek był martwy totalnie. Godzina siedemnasta i po prostu martwa cisza.
Jerzy Sobeńko: Muszę przyznać że tak, zaczął działać bardzo prężnie to jest zupełnie co innego niż lat temu 10. Nie ma takiej cukierni kawiarni, gdzie można byłoby usiąść. Nie ma. Nie ma. Ale ja pamiętam czasy, może to nie takie dawne – kiedy tam był taki okrąglak z piwem na rynku. Na środku. To była jedyna atrakcja na rynku, żeby ludzie mogli się tam pojawić, bo piwo było. Bo piwo było. A dzisiaj naprawdę jest fajnie bo myślę, że miasto żyje, kiedy przed tymi kamieniczkami byłyby jakieś takie właśnie ogródki. Bo tam jest ta jedna kawiarnia to Cafe Piano.
Artur Reich: no i Cafe Kultura teraz
Jerzy Sobeńko: Cafe Kultura jest mała, prawda. Ale to Cafe Piano – ta pani , która to prowadzi. Raz otwarte, raz nie. Tam nie ma tam żadnej cykliczności. Nie wiadomo nigdy czy będzie to czy nie będzie to. Takie to jest trochę, takie – piękne miejsce to Cafe Piano, naprawdę piękne miejsce, tam jest fantastycznie. To mogłoby żyć. Tylko jak człowiek idzie i nie wie czy będzie otwarte czy nie. A Cafe Kultura zawsze jest. Trzy stoliki – no ale są. Ale wracając do tego Towarzystwa Straussowskiego. Syn Edward Strauss - pani Elizabeth pięknie mówiła po polsku, taką piękną polszczyzną mówiła, że nie to nie czuć było w ogóle upływu czasu - jak ona wyjechała w 39 roku. Pomimo tych pięćdziesięciu paru lat, że jest poza Polską. I jej syn - prawdziwy Strauss, w którego żyłach płynie prawdziwa krew [Straussów], również mówi po polsku. On tutaj jeździł do swoich kuzynów, do Krakowa na wakacje. I nauczyli się. Naprawdę mówi po polsku. Właśnie i to jest, chciałem kogoś zainteresować. Jest to prawdziwy Strauss. To jest konsekwencja lat XIX wieku. To że on mówi po polsku - on się wstydzi trochę mówić po polsku, bo wie, że mówi tak - nie za bardzo gramatycznie, ale się normalnie z nim można skontaktować. Normalnie się kontaktuje, normalnie się mówi. No bo ma tutaj kuzynów i ci kuzyni - oczywiście częściowo mówią po niemiecku. Ale uczenie się tutaj, przyjeżdżali - a to jest ptak, a tamten mówi – a to jest tak. To tak praktycznie, nie w szkole. To jest fantastyczne - ostatni Strauss mówi po polsku. Po prostu – czy może być coś bardziej niezwykłego?
Artur Reich: ale czy ta linia będzie ciągła?
Jerzy Sobeńko: Ma dwóch synów ale synowie już nie mówią bo nie mają takich kontaktów z Polską. Natomiast pan Edward Strauss jest sędzią. Sędzią, ponieważ pani Elizabeth powiedziała tak: „atmosfera w Wiedniu jest tak specyficzna, że w Wiedniu jest strasznie ciężko być Straussem. Ponieważ wiele osób chcę sobie tą wielkość Straussów zawłaszczać. Odbywają się od 38 czy od 39 roku chyba koncerty muzyki Wiedeńskiej, te koncerty noworoczne w Złotej Sali Towarzystwa. Nigdy na te koncerty nie zaproszono ani Edwarda Straussa żeby dyrygował. Ani na te koncerty nigdy Elizabeth Strauss nie zaproszono. Ich tam starają się odsunąć. Jest taka zawiść w tym Wiedniu, ja uważałem że nie ma nic lepszego niż koncerty straussowskie którym dyryguje Strauss. No trudno ale on tam miał zawsze miał złą prasę w tym Wiedniu. Cały świat się nim zachwycał ale wiedeńczycy go, może nie wiedeńczycy, duże słowo – ta elita, świat muzyczny Wiednia, starał się go jakoś tak deprecjonować i powiedzieć że on jest nic niewart. Oni lepiej wiedzą jak Straussa grać. Nie wiem oni lepiej wiedzą. Muzyka Straussa mnie jest muzyką prosto do grania. To nie jest prosta muzyka.
Artur Reich: No właśnie jak pan patrzy na tą muzykę z punktu widzenia dyrygenta, muzyka, aranżera jednocześnie?
czas trwania części pierwszej: 1h 2 min 46 sek [ 1:02:46 ]
CDN - koniec odcinka pierwszego
W kolejnym odcinku - między innymi - rozmawiamy z panem Jerzym o:
Serdecznie dziękujemy za wysłuchanie bądź przeczytanie pierwszej części wywiadu. Zapraszam do części drugiej. Do usłyszenia! Jeżeli masz jakieś pytania lub uwagi - bardzo proszę o umieszczenie ich na profilu facebookowym SMFW. Być może niektóre z nich uda się zadać panu Jerzemu - oczywiście jeżeli zgodzi się na dalszy ciąg naszej rozmowy.
Można sobie ściągnąć transkrypcję pierwszą część wywiadu w formacie PDF.
Zanim rozpoczęliśmy "poważne" tematy, jak często to bywa - odbyło się małe "gadu-gadu", z angielska "small talks" - jeżeli chcecie posłuchać paru migawek ze Swoszowic i obserwacje Pana Jurka - zapraszam ;-)
Ciąg dalszy niewątpliwie nastąpi. Technicznie jest gotowy do publikacji. Zapraszam do śledzenia naszego fanpage oraz strony internetowej.
Jak narodził się Summer Music Festiwal Wieliczka?
Na koniec zapraszam do oglądnięcia paru fotek dokumentujących słodkie okoliczności naszej rozmowy.